poniedziałek, 7 kwietnia 2014

"Drugie zabicie psa"

To nie będzie post o prozie Hłaski (mimo, że za nią przepadam). Pasował mi tytuł do treści, a i to tylko w cudzysłowu bo tak na prawdę to pies żyje i pomimo dwóch "zabić" ma się coraz lepiej i jest spora nadzieja na to ,że za czas jakiś będzie się miał całkiem dobrze. Jako, że to blog przeważnie o fotografii to i tutaj będą zdjęcia.  Tym razem jednak bez żadnego komentarza sprzętowego bo robiłem je spontanicznie tym co akurat miałem pod ręką najczęściej telefonem komórkowym i to w marnym świetle dlatego też ich jakość pozostawia wiele do życzenia. Czyli tym razem tematem postu jest zabijanie Kapsla. Kapsel to jak nietrudno się domyśleć tytułowy pies. Tak prawdę powiedziawszy to pies całkiem zwyczajny. Jeżeli miałbym określić coś co wyróżnia go z pośród innych osobników tego gatunku to to, że jest bardzo jazgotliwy, uparty, niezbyt posłuszny - no dobra, kompletnie się nie słucha. No i jeszcze koszmarnie śmierdzi mu z pyska. Chyba z siedem lat temu przypałętał się do nas jako kilkumiesięczne szczenie i jakoś tak wyszło, że został. Nie wiele od tamtej pory urósł. Jest ciut krótszy od przeciętnego jamnika i pewnie nieco wyższy. Z natury jest raczej wrednawy choć  trzeba mu przyznać, że jak chce to potrafi być sympatyczny. Podobnie jak jego pan zdecydowanie preferuje kobiety, a w stosunku do mężczyzn jest raczej nieufny.





Na tym zakończę charakterystykę Kapsla i od razu powiem co się stało. Ni  stąd ni z owąd psu wypadł dysk. Nie będę się tu rozpisywał o wszystkich możliwych objawach ucisku takiego dysku na rdzeń kręgowy bo mogą one być różne choć zawsze nieprzyjemne. W przypadku Kapsla był to niesamowity ból. Nie zdawałem sobie sprawy, że w takim małym ciele może być tyle cierpienia. Tygodniowe leczenie farmakologiczne nie dało żadnych rezultatów, a na psa już po prostu strach było patrzeć. Decyzja - operacja.
 Pierwsze zabicie psa
Operacja pomogła bo zlikwidowała przyczynę bólu. Problem w tym, Że pies od szyi w dół czyli do ogona był kompletnie sparaliżowany. Tydzień rehabilitacji i nic - roślinka.


Trochę je, trochę pije (ze strzykawki) patrzy w jeden punkt, a nocami płacze. Nie szczeka, nie wyje tylko płacze. Czy jest sens utrzymywać przy życiu zwierzaka dla, którego główną radością istnienia był ruch, a teraz został go pozbawiony - nie. Chyba nie.


 Stoimy z żoną w klinice weterynaryjnej i patrzymy na te kilka kilogramów nieszczęścia, które do niedawna były radosną, nieco szaloną i niesforną maskotką całej rodziny. Rozmawiamy z lekarzem o uśpieniu, eutanazji, no o zabiciu psa. O pierwszym zabiciu psa. Żona płacze. Ja prawie. Uzgadniamy, że jeżeli, to odbędzie się to w domu - tylko tyle możemy dla niego zrobić. Nazajutrz telefon od lekarza i sugestia ponownej operacji. Ja nie chcę o tym słyszeć - dość się wycierpiał.



Drugie zabicie psa.
Dyskutujemy pada sugestia zrobienia rezonansu w klinice we Wrocławiu. Następnego dnia jedziemy do Wrocławia. Wynik rezonansu raczej druzgocący- jest jeszcze jeden przesunięty dysk i bez ponownej operacji zwierzak nie ma szans, a w jego stanie (stracił już 30% masy ciała) samo przeżycie zabiegu jest co najmniej dyskusyjne. Wieczorem wracamy przybici do  domu. Kolejny dzień i długa rozmowa z lekarzem. Do stracenia już nie ma nic. Myślę w końcu co ma być to będzie - operujemy. Wieczorem zawozimy z synem psa do kliniki. Jest ciężko. Ktoś powie - to tylko pies i pewnie będzie miał rację, ale nas to jakoś nie przekonuje. Żegnamy się z Kapslem.Obaj myślimy, że widzimy go po raz ostatni.To jak drugie zabicie psa. Rano telefon - operowali go od 23 wieczorem do 2 w nocy - żyje. Wieczorem możemy go odebrać. Poprawa niby jest, ale nie za wielka. Nadal paraliż, drgawki, ale przynajmniej unosi głowę. Znowu codzienne jazdy na rehabilitację. Mijają dni. Ja powoli tracę nadzieję. Pani rehabilitantka z jednej strony rozkłada ręce, ale z drugiej mówi, że nie takie rzeczy widziała i mimo mojego sceptycyzmu cierpliwie robi swoje. Stopniowo ale bardzo boleśnie uświadamiam sobie, że chyba tylko przeciągamy to co i tak nieodwołalne  i ponownie zaczynam rozważać zakończenie tego wszystkiego - tylko ten jego wzrok teraz już jakby bardziej przytomny, te krzywe łapki zaczynają się jakby poruszać, ogon drga kiedy się do niego zbliżamy - drgawki czy merdanie ?

Nie, już wiem trzeciego zabicia psa nie będzie. Kapsel robi się coraz bardziej niespokojny. Zaczyna się w tej swojej niemocy jakoś szarpać. Nie wiemy cierpi czy walczy ? Trzy dni temu w nocy wydostaje się ze swojego posłania. Rozważamy zakup specjalnej uprzęży dla psów z niedowładem kończyn. Trzeba zrobić pomiary i zamówić. Wczoraj pada rekord ! Kamil postawił Kapsla i ten utrzymał się na stojąco prawie 30s.


 Dzisiaj niedziela . Piękna pogoda więc wynosimy psa do ogródka i kładziemy delikatnie na trawie. Siadamy na tarasie. W pewnej chwili nasz niedoszły nieboszczyk zaczyna się wiercić, wstaje chwiejnie na cztery łapy i krokiem jak jego pan po trzech ćwiartkach zmierza w naszą stronę.




Do pełnej sprawności o ile w ogóle do niej dojdzie droga jeszcze daleka, ale specjalnej uprzęży nie będziemy zamawiać. Wierzę, że nie będzie potrzebna. Po dwóch zabiciach psa nareszcie wierzę.

Specjalne podziękowanie dla doktora Roberta nie tylko za profesjonalizm bo to jego praca ale za wielkie serce dla pacjentów i cierpliwość dla ich właścicieli oraz dla rehabilitantki pani Halinki za wiarę, nadzieję i wielką miłość do zwierząt.