piątek, 12 kwietnia 2013

Na straganie w dzień targowy...

Jako, że wiosna mi się nieco ociąga, śnieg topi się leniwie, a to co z pod  niego wyłazi i oczom mym się ukazuje do fotografowania zbytnio mnie  nie zachęca przeto kilka swobodnych refleksji na temat jak w tytule.
   Mam takie dziwne coś, że bardzo lubię wszelkiej maści bazary, targi, giełdy czy inne podobnie wyglądające imprezy okolicznościowe jak np. odpusty. Nie wiem z kąt to się bierze, ale jak tylko zobaczę choćby kilka zgrupowanych do kupy straganów to jakaś siła mnie pomiędzy nie pcha. Najbardziej lubię targi staroci, ale straganem z warzywami też nie pogardzę bo również działa na mnie jak magnes .Podobnie jest z odpustami z ich korowodem baloników, świętych obrazków i oczywiście arsenałami wszelkiej maści broni plastikowej, która sobie tylko znanym sposobem trafia pod nasze kościoły wprost z państwa środka. W żadnym sklepie nie ma takiej atmosfery jak na targu i nie ważne tak naprawdę czym się tam handluje czy to pietruszka, podhalańskie kożuchy, rosyjskie czajniki, biała broń czy biała bielizna. Nie wiem może to jakiś atawizm we mnie siedzi, może jakaś inna szajba ale pomidor z hipermarketu kompletnie mi nie smakuje, a tenże sam pomidor (i prawdopodobnie nawet z tej samej plantacji i po odbyciu tej samej podróży z Polski do Holandii i z powrotem) leżąc na straganie -  no po prostu śpiewa do mnie aromatem niczym sam Mistrz Wiesław Michnikowski.
 Jest myślę tu jeszcze pewna myśl głębsza, mianowicie, że tutaj jeszcze po drugiej stronie lady stoi zwykle człowiek, który wie,że jego jedyną szansą w konkurencji z marketem dwie ulice dalej jest szeroko pojęty stosunek do klienta i że czasami proste " panie Piotrusiu po małosolne to wpadnij pan jutro, bo te to coś nie za bardzo" powoduje, że wolę bazary i dopóki będą istniały będę tam wracał.